Pan Józef Janik, wadowiczanin, który dokładnie dzisiaj (12.03) obchodzi swoje 85-urodziny postanowił
Drukuj
Wojenna historia Karmelu oczami wadowiczanina

Pan Józef Janik, wadowiczanin, który dokładnie dzisiaj (12.03) obchodzi swoje 85-urodziny postanowił na łamach naszego portalu podzielić się swoimi wspomnieniami z Karmelem związanymi z okresem II wojny światowej.

"Św. Józefowi w dowód wdzięczności za ocalenie konwentu kościoła i klasztoru, w czasie drugiej wojny światowej 1939-1945" - tablica o takiej treści wbudowana jest w prezbiterium sanktuarium Św. Józefa OO.Karmelitów w Wadowicach. Jako bliski sąsiad i mimowolny obserwator historii Karmelu, postanowiłem opisać fragment jego burzliwej historii związany z okresem II wojny światowej. Pragnę z góry serdecznie przeprosić za wszystkie nieścisłości które mogą wkraść się w ten artykuł. Piszę z pamięci, a ta, jak sami Państwo wiedzą, jest ulotna, zwłaszcza że od tamtych wydarzeń minęło już prawie siedemdziesiąt lat.

W ramach wprowadzenia przypomnę, że po zajęciu Polski przez Niemców w 1939 część terytorium Polski zostało wcielone do Rzeszy Niemieckiej. Ówczesna granica pomiędzy Rzeszą a Generalną Gubernią przebiegała na rzece Skawie. Każda granica potrzebuje celników, a ci muszą gdzieś stacjonować. Zostali oni osadzeni w budynku klasztoru i zajmowali, mniej więcej, te pomieszczenia, które obecnie pełnią rolę domu rekolekcyjnego. Obok celników stacjonowała kompania szkolna. Jej ćwiczenia regularnie odbywały się na boisku karmelickim i przyległych polach. Od rana słychać było śpiew żołnierzy maszerujących na ćwiczenia "Haj Li Haj Lu Haj La".

Przystosowanie klasztoru dla armii wiązało się oczywiście z pewnymi zmianami. Figura Św. Józefa z Dzieciątkiem, która znajduje się nad wejściem do domu rekolekcyjnego została zasłonięta wielką, pomalowaną na biało tablicą z orłem niemieckim, swastyką i napisem w języku niemieckim "Koszary Celników". Przed kościołem ustawiony został maszt, na którym aż do 1945 roku powiewała niemiecka flaga. Ojcowie Karmelici byli wykorzystywani przez Niemców. Brat Joachim - krawiec, przerabiał, dopasowywał i prasował niemieckie mundury. Oficerowie bardzo często korzystali z klasztornej furmanki.

W czasie okupacji w klasztorze przebywało 7 ojców, 6 braci i 25 kleryków. W tym czasie przeorem klasztoru był Ojciec Augustyn Kozłowski. Jak sami państwo zapewne pamiętają, okupanci zlikwidowali wszystkie szkoły wyższe i średnie, a w zawodowych i podstawowych szkołach nauczanie było mocno ograniczone. Nie uczono historii, geografii, literatury i wychowania fizycznego. Wszelkie przejawy tajnego nauczania były surowo karane obozem koncentracyjnym lub śmiercią. Należy więc uznać za pewien fenomen, że tuż pod nosem niemieckich celników i żołnierzy, w tym samym budynku teologię odważyło się tajnie studiować 25 kleryków.

Dzień grozy, który mocno utrwalił się w mojej pamięci to 28 VIII 1944 roku. Był to dzień imienin ojca Augustyna, przeora Klasztoru. Moja babcia, Anna Wider, miała w zwyczaju chodzić wcześnie rano do kościoła. W tym dniu wróciła jednak zdenerwowana znacznie wcześniej, informując nas, że dzieje się coś złego ponieważ Niemcy nie wpuszczają do kościoła.

Klasztor został otoczony wraz z ogrodem i gospodarstwem. Co kilka metrów stał uzbrojony żołnierz niemiecki ze stanowiskiem CKM-u, patrole z psami w regularnych odstępach przechodziły wzdłuż ogrodzenia. Klasztor był rewidowany a Ojcowie poddani przesłuchaniom. Atmosfera była nerwowa, zwłaszcza że nie wiedzieliśmy wtedy co spowodowało te wszystkie działania. Moja babcia zachęcała nas do modlitwy.

Co było powodem rewizji? Prawdopodobnie była ona spowodowana rozpracowaniem jednej z komórek AK które działały na terenie Wadowic. Jeden z ojców, Ojciec Bogusław Woźniczka, należał do takiej komórki. W okolicach Ponikwi i Leskowca kila razy odprawiał mszę dla partyzantów, a co najważniejsze był jedną z osób która obsługiwała radiostację znajdującą się w opróżnionym grobowcu na wadowickim cmentarzu. To jej odkrycie (za pomocą trzech ruchomych odbiorników) spowodowało rozpracowanie całej siatki i rewizję w klasztorze, która po przesłuchaniach zakończyła się zesłaniem Ojca Bogusława do jednego z niemieckich obozów koncentracyjnych. Początkowo Niemcy domagali się likwidacji klasztoru i zakonników, jednak dzięki zdolnościom dyplomatycznym ojca Augustyna oraz jego znajomości języków Niemcy zarzucili ten pomysł. Po wojnie spotkałem Ojca Bogusława. Należy do tej grupy szczęśliwych osób, które przeżyły obóz. Zapytany, nie chciał jednak powracać do tamtych wydarzeń.

W styczniu 1945 roku front zbliżał się do Wadowic. Niemcy w obawie przed zdradzeniem swojej siedziby zdjęli tablicę zasłaniającą Świętego Józefa. Kilka dni przed ich ucieczką z Wadowic samoloty radzieckie zbombardowały Wadowice. Kilka bomb upadło w zbieg dzisiejszych ulic Słowackiego, Karmelickiej i Alei Wolności, gdzie zburzyły trzy domy. W tym domu, który stał najbliżej ulicy Karmelickiej zginęło kilku żołnierzy niemieckich. Jeden stał się ofiarą bezpośredniego trafienia i został rozerwany siłą eksplozji. W całej okolicy powypadały szyby z okien, a ludność do tego stopnia wpadła w panikę, że uciekała z domów w różnych kierunkach. Kolejna z bomb spadła na ulice Słowackiego, a jej wybuch zapalił stojący w pobliżu niemiecki samochód. Przebywałem wtedy w pracy na ulicy Batorego, gdzie remontowałem studnie przy jednym z domostw (wodociągi przestały już działać). Przybiegł do mnie jakiś mężczyzna z okrzykiem ,,Twój dom został zbombardowany!". Oczywiście zerwałem się i pobiegłem sprawdzić. Zastałem dom w całości, jednak rodzina już zbierała się do ucieczki. Na szczęście nie byłem, tak jak oni, bliskim świadkiem bombardowania i potrafiłem przekonać wszystkich, że najbezpieczniej będzie zostać w domu.

24 stycznia Niemcy obsadzili stanowiska artyleryjskie w okopach, które przebiegały około 200 metrów za ogrodzeniem klasztornym. Linia okopów powstała już latem 1944. Oczywiście, do pracy przy okopach zostali wtedy zmuszeni Polacy. Linia okopów przebiegała od obecnej elektrowni przy ulicy Mickiewicza, przez Czumę, obecny park, aż po masyw Dzwonka. Rozpoczął się ostrzał.

26 stycznia, rankiem Niemcy przywieźli 10 moździerzy i rozstawili w dolince między klasztorem a ogrodem Daniela. Tak armaty artyleryjskie, jak i moździerze prowadziły ogień wstrzymujący natarcie armii radzieckiej. Ta ostatnia nie zostawała dłużna i odpowiadała ogniem artyleryjskim i pociskami rakietowymi (tzw. Katjuszami). Pociski padały gęsto tak przed, jak i za klasztorem. W końcu doszło do bezpośredniego trafienia. Dwa pociski wpadły przez wschodnią ścianę kościoła, jednak nie eksplodowały. Za klasztorem spłonęły dwie stodoły. Ucierpiały świerki, które wówczas rosły przed budynkiem kościoła. Z tym dniem zawsze kojarzą mi się słowa piosenki żołnierskiej: "Żołnierze strzelali, Pan Bóg kule nosił". Pomimo całej nawałnicy ognia jaka przetoczyła się w tym terenie, nikt nie odniósł poważnych obrażeń. Zanadto nie ucierpiały też budynki klasztorne.

26 stycznia 1945 w godzinach popołudniowych Niemcy uciekli z Wadowic, zostawiając budynek klasztoru zaminowany. Wkroczyła Armia Czerwona. Od jednej z min przewody do zapalnika przeprowadzili przez bramę wejściową, ogród Daniela aż do ulicy Mickiewicza. Zakonnicy zauważyli przewody i przecięli je. Dzięki temu mina została rozbrojona. Drugą minę Niemcy zostawili w kanale garażu, była to mina zegarowa. Nad bombą stał niesprawny samochód. Jeden z żołnierzy radzieckich chciał go uruchomić, szukał w tym celu akumulatora. W poszukiwaniach zaszedł się aż do kanału, gdzie usłyszał tykanie zegara. Takim przypadkiem bomba została odnaleziona, a chwilę później rozbrojona przez rosyjskiego sapera. Na schodach do piwnicy i w korytarzach Niemcy porozlewali benzynę wymieszaną z olejami, gdzie nie gdzie leżały zostawione granaty. Gdyby któraś z min eksplodowała, natychmiast powstałby pożar, który rozprzestrzeniłby się momentalnie i byłby nie do ugaszenia. Te wszystkie zdarzenia ciężko uznać za przypadek. Tak Ojcowie Karmelici jak wszyscy z sąsiadów stwierdzili że Święty Józef przyczynił się do uratowania klasztoru. I na pamiątkę tych wydarzeń powstała właśnie wspomniana tablica.

(Józef Janik)
(korekta: Mikołaj Janik, Daria Białach, Paweł Potoczny)
(zdjęcie: Krzysztof Cabak)

Zobacz również:
Tadki rozdane. Dwa trafiły do naszego hufca
RMF nadawał z Wadowic
Fakty RMF FM jednak z Wadowic
Strona Urzędu Miejskiego słabo sobie radzi na smartfonach
To strona dla samotnych
Dziś jemy pączki i faworki

NAPISZ DO NAS: kontakt@wadowiceonline.pl

Ostatnie artykuły z kategorii Rozmaitości:

Na Pańskiej Górze powstanie wieża widokowa. Andrychów ma już na to pieniądze

Rusza sezon TurboPomoc 2024

Na majówkę na wadowickim rynku żarciowozy

Ważna informacja dla rolników i hodowców. Będa opryski torów i ich okolic

Mieszkaniec Andrychowa zwyciężył odcinek teleturnieju Va banque