Perspektywa nadchodzącego listopada, deszczowych wieczorów, zwiędłych liści martwo szeleszczących p
Druga plaga w Andrychowie

Perspektywa nadchodzącego listopada, deszczowych wieczorów, zwiędłych liści martwo szeleszczących pod nogami oraz zbliżające się święto zmarłych nie nastrajało człowieka optymistycznie do dalszej egzystencji we wszechobecnych cieniach umierającego wokół świata. Coś z tym rozlewającym się leniwie po nerwosplotach turpistycznym marazmem postanowili zrobić właściciele andrychowskiego pubu "Na Krakowskiej", którzy w swoje pielesze zaprosili legendę polskiego punka, zacny zespół Zielone Żabki.

Próby dźwięku rozpoczęły się już ponad godzinę przed rozpoczęciem koncertu. Za oknami zapadała ciemność nasączając atmosferą świątyni tonący w półmroku, słabo oświetlony energooszczędnymi (60W) żarówkami lokal. "Mamy jedną pięćdziesiątkę ósemkę na tym wokalu, może by ją przerzucić na gitarę", konsultował się zespół z dredowatym dźwiękowcem stojącym za naszpikowaną guziczkami konsoletą i świecącym na czerwono-zielono samplerem Roland SP 808. Nieskładne dźwięki talerzy przeplatały się z chaotycznymi pociągnięciami strun i inkantacyjnymi ewokacjami Smalca, który mikrofon sprawdzał wyśpiewując indyjskie modlitwy. Stare wygi się stroiły, a młode żółtodzioby z wrocławskiego zespołu People of the Haze poczęły znosić swoje parafenalia w postaci gitar i innych atrybutów wyćwiczonego w swoim fachu młodego muzyka. Wzrok Smalca, frontmana Żabek, padł na ekrany akustyczne, które bardzo przypadły mu do gustu. "Super sprawa, pamiętam jak niedawno graliśmy w takim pewnym klubie, w którym czuliśmy się jak w jakiejś studni - tak echo niosło" - wspominał sobie głośno i z niejakim sentymentem do mikrofonu. Przy wejściu tymczasem rozłożył się bileter z darmowymi plakatami oraz już niezupełnie darmowymi biletami, których koszt jednak nie powalał z nóg (18 złotych to mniej więcej dwie paczki paluszków tytoniowych). Kto chciał mógł zakupić niedrogie płyty Zielonych Żabek i Ga-Gi (nie, nie Lady) - ceny od dyszki do dyszek dwóch i złotych pięciu.

Dobiegała godzina dziewiętnasta, powoli zaczęto wpuszczać wymarznięte indywidua głodne dźwięków buntu i anarchii. Z wolna zza barowej lady dobiegać zaczęła najpiękniejsza w swej prostocie i najkrótsza chyba zarazem symfonia kryjąca w sobie efemerycznie-ezoteryczną tajemnicę życia - "psst", i kolejne "psst", a potem następne; dźwięki te koiły uszy umęczone sprzężeniami będącymi przykrym efektem ubocznym prób dźwięku. Czas mijał nieubłagalnie, mała wskazówka wskazywała siódemkę, duża zaś piątkę, tymczasem tłumów nie było - jakieś piętnaście wpatrzonych w kufle postaci kontemplowało z uwagą ich złocistą zawartość. Mimowolnie złośliwy mózg zaczął rozkładać na czynniki pierwsze slogan "Punk's not dead" i mazać, literka po literce, słówko "not", które, jak się później miało okazać, powróciło na szczęście na swoje, należne mu, miejsce. Ludzi, chwała bogom, przybywało, a gdy w końcu impreza się zaczęła, wewnątrz, o wpół do ósmej, było już ponad trzydziestu osobników. Myliłby się jednak ten, kto by spodziewał się hordy młodych-gniewnych osób tupiących głucho ciężkim glanem, epatujących irokezem i potarganą garderobą. Wśród młodych dziewczyn we flanelowych koszulach wprawne oko mogło dostrzec kobiety w wieku średnim w eleganckich żakiecikach, a wśród starszych panów w skórach przemykali młodzi chłopcy w najzwyklejszych pod słońcem (/księżycem) podkoszulkach.

Zaczęło się hardrockowo. Czterech młodzieńców wtłoczyło się na scenę i lokal wypełnił się ciężkimi dźwiękami. Już pierwsze dźwięki wyplute z impetem przez chłopaków z People of the Haze przyciągnęły ludzi pod scenę. Niewielu ich było, to fakt bezsprzeczny, aczkolwiek lokal nie przypominał już przynajmniej fabrycznej sali wypełnionej przez głodujących ludzi pracy w czasie strajku okupacyjnego. Co prawda niektórzy wciąż siedzieli na podłodze podpierając drżące ściany, inni zaś skupili się na utylizacji cząsteczek chmielu zawartych w napojach alkoholowych, jednak coś się już działo, coś energetycznie grało i coś ruszało spontanicznie. Niewątpliwie duża w tym zasługa wokalisty, który na bardzo małej scenie nie tylko wyginał (śmiało) ciało to w przód i w tył katując niemiłosiernie kręgosłup, co ryzykował kontuzję wszystkich gnatów oraz narządów wewnętrznych poprzez żywiołowe skakanie mogące w kilku chwilach skończyć się wylotem za 'burtę'. Zespół nie odpuszczał ani przez chwilę i nie można było nie odnieść wrażenia, że z minuty na minutę coraz bardziej się rozkręcał. Ktoś się zmachał, odszedł na bok, ktoś wszedł za niego, i tak się to kręciło od początku do końca, niczym w dobrym, pełnym agresywnego kontaktu cielesnego meczu hokejowym, który z każdą chwilą stawał się coraz to bardziej zacięty. Po pół godzinie grania rozpoczęło się już szaleńcze pogo - po części dlatego, iż ludu zaczęło przybywać, po części z powodu lekkiego chłodu ogarniającego nieruchawe cielska, acz głównie z powodu szału emanującego ze sceny i głośników. People of the Haze zaprezentowali kawał dobrego, ostrego, szybkiego rocka, który niestety zamilkł po 45 minutach, akurat (cholera!) wtedy kiedy wszystko już od kwadransa było tak jak miało być - ekspresyjnie na scenie, jak i podobnież i przed nią. Jedenaście kawałków kopiących po tyłkach i walących bezlitośnie po opuchniętych płatach mózgowych było niewątpliwie miłym sposobem na rozruszanie co poniektórych oraz przygotowanie wszystkich do występu głównej gwiazdy wieczoru. W przerwie na spytki wzięty został wokalista People of the Haze, Tomasz Środa.



- To chyba była najmniejsza scena na jakiej graliście?

Jeśli chodzi o skakanie to tak. Nie mogłem za bardzo skakać i trochę się bałem, ale jednak to robiłem. Ogólnie było bardzo fajnie, tak bardzo przytulnie.

- Jak to się stało, że tutaj trafiliście?

Zielone Żabki, wielki polski punkowy zespół wziął na support. Dwa tygodnie temu graliśmy w Kluczborku, wczoraj graliśmy w Łodzi, a dzisiaj tutaj. Graliśmy też razem na Woodstocku, więc można powiedzieć, że się nieźle znamy.

- Póki co, nagraliście dopiero jedną płytkę.

Na razie wystarczy, ale mamy już pięć nowych numerów i teraz nagrywamy EPkę. Wszystko to kwestia pieniędzy - nie jesteśmy biznesmenami. Nie zarabiamy jeszcze tyle z koncertów by bez problemów nagrać sobie kolejną płytę. Wygraliśmy Ligę Rocka - to konkurs rockowy w Jeleniej Górze - i opłacenie studia, za jeden dzień dopłaciliśmy i tak się to kręci.

- Jakbyś określił waszą twórczość?

Nie możemy się tak naprawdę nigdzie podpiąć gdyż to co gramy jest mieszanką różnych inspiracji. Ogólnie jednak jest to rock - każdy z nas jest dość dobrze osłuchany w rocku z lat 70-tych. Chcemy grać takiego rocka, tylko z większym kopem i większą energią. O to chodzi by był ogień na koncertach.

- Polski zespół, angielskie teksty...

No tak, ale jestem nauczycielem angielskiego i po angielsku łatwiej mi się teksty pisze. Pisałem po polsku, ale chłopakom niezbyt to siadło. Poza tym więcej piosenek słuchałem po angielsku - w ogóle nie siedzę w polskim rocku. Uważam, że dużo polskiego rocka to chamska 'zrzyna' i masa skradzionych patentów. Pisanie tekstów w języku angielskim nie ma nic wspólnego z brakiem patriotyzmu - tak samo można zapytać, dlaczego ludzie słuchają angielskiej, amerykańskiej muzyki. Język jest tylko narzędziem.

- Gracie dość sporo koncertów...

Tak, chociaż nie jesteśmy profesjonalnymi muzykami gdyż każdy ma jakąś tam swoją pracę i z muzyki nie żyjemy. Nie wiem ilu ludzi w Polsce żyje z muzyki, można ich chyba policzyć na palcach. Ja jestem nauczycielem i jak jest czwartek czy piątek to sobie z chłopakami koncertuję. Wiadomo, że jest fajnie jak się zwróci, ale lepsze jest to jak jedziesz na koncert i masz jedzenie za darmo, ludzie cię szanują, podchodzą do ciebie - to jest w tym właśnie fajne. To czy dostanę czterysta, pięćset czy tysiąc złotych, to już dla mnie niewiele znaczy.

- Koncertujecie w całej Polsce. Są jakieś różnice między wschodem, zachodem, różnymi regionami?

Nie, nie ma. Pamiętam, że super było w Czechach i w Niemczech. W Czechach akurat, tak jak tutaj, graliśmy przed punkowym zespołem, byliśmy dla ludzi więc jakby taką niespodzianką. Bardzo ciepło nas przyjęto. Nie mam w zwyczaju zapraszać ludzi pod scenę, mówić "No podejdźcie", bo to jest trochę żałosne ze strony wokalisty. Jak komuś się podoba niech podejdzie, jak komuś się nie podoba, niech nie podchodzi. Tutaj ludziom się podobało, mimo że przyszli przecież na Zielone Żabki - nie było chwili by parkiet był pusty; zawsze ktoś tam wyskoczył, szalał. To dla nas więcej warte niż to paręset złotych, które czasem można dostać.

- Gdyby ktoś chciał kupić waszą płytę...

Niech odwiedzi naszą stronę www.poth.pl albo niech nas znajdzie na facebooku wpisując People of the Haze i tam niech klika w kontakty. Ewentualnie na allegro niech poszuka, tam też jest dostępna nasza płyta. 

- Jakieś słowo na niedzielę? Jutro wszak niedziela...

Przede wszystkim chodźcie na koncerty. Coraz smutniejsze staje się to, że ludzie gniją przed kompami. Jestem nauczycielem, więc to obserwuję. Nawet dobre kapele mają obniżoną frekwencję, bo ludzie wolą po prostu siedzieć w domach. To jest strasznie aspołeczne. Koncert rockowy to nie tylko muzyka, ale też cała otoczka, w której zawiera się poznawanie nowych ludzi, rozmawianie, fajna atmosfera. To wyzwala pozytywne wibracje.

- Dzięki za rozmowę.

Nie ma sprawy, również dziękuję.



Tymczasem w środku instalowały się już Zielone Żabki. Atmosfera w lokalu była bardzo spokojna i tęchnąca pozytywnym napięciem związanym z oczekiwaniem na danie dnia. Zespół nie rozkładał się na szczęście zbyt długo, ot, w sam raz by napić się piwka lub wypalić papierosa albo nawet dwa w dobrym towarzystwie.

Zaczęło się punktualnie o 20.40 od mocnego kawałka Rząd jest zajęty swoimi sprawami. Od pierwszych akordów widać było na co dość już tłumnie zgromadzeni ludzie czekali! Rozpoczęło się mordercze pogo do taktów punkrockowego kawałka okraszonego tekstem nawołującym do walki z nieczułą instytucją rządową. Co jakiś czas ktoś z publiczności wystawiał rękę ku scenie witając się z pełnym energii, nieco filigranowym wokalistą-legendą, Smalcem, który - naturalnie nie będąc jakąś primabaleriną - chętnie ściskał dłonie fan(atyk)ów twórczości jego i chłopaków z zespołu. Kolejny utwór, kolejny klasyk - mimo, że wyjątkowo krótki, to wyjątkowo ciepło przyjęty - szybkie, proste riffy przechodzące w reaggowe dźwięki; kawałek Gazety, po którym Smalec oficjalnie już przywitał się ze zgromadzonymi. Po nim wściekle zagrane Wściekłe Krowy i niezdarnie wibrujące w powietrzu kropelki potu rozbijające się o dźwięki odbiegających od normalnego repertuaru (z racji swego zupełnego zreaggowaciania) Młodych Wilków. Później rozpoczął się swoisty koncert życzeń - publiczność rozpoczynała śpiewanie utworów, jakie ich uszy pragnęły usłyszeć, a zespół czynił zadość im prośbom grając kultową Kulturę, a potem Dzieci Są Złe. Dwie sekundy przerwy i nadszedł czas megamocny kawałek Młodzi Gniewni, a po nim Omijam Bokiem z najnowszej płyty "Alternatywne Światy". "Tu Potrzebna jest kolejna rewolucja", skandowali zgromadzeni - proszę bardzo!; zespół już gra, a ludzie znów pogują i bezwładnie odbijają się od siebie. Mimo chłodu na zewnątrz i niezbyt ciekawej temperatury wewnątrz coraz większa część publiki poczynała ściągać podkoszulki i coraz więcej włosów wyglądało jakby ktoś chlusnął w nie wiadrem wody! Kawałek numer jedenaście, wstęp z nawiązaniem do 11-go listopada:

- Niedługo Dzień Niepodległości, ale niektórzy będą wtedy chcieli kupić sobie własne interesy; przejdą się po pomnikach i będą udawać, że im zależy - rzekł Smalec.

Polskie Ulice To Wojna, szaleństwa ciąg dalszy. W międzyczasie ktoś komu udzieliła się warstwa liryczna nawiązująca do zagrożeń systemowych podchodzi i widząc notes, bełkotliwym głosem dopytuje się o legitymację CBŚ. Cóż, reaggowy wstęp do Pod McDonaldem odciągnął mą uwagę od samozwańczego macierewicza-tropiciela spisków, przyciągnął natomiast osobnik płci męskiej w średnim wieku trzymający w dłoniach ścienną lampę coś tam do niej namiętnie szepcząc. Tłum szukał jedności w trzasku kości przy kolejnym utworze, manifestacyjnym Jesteśmy P... (Punkowcami oczywiście) - szał, gniew; przed sceną odbywała się prawdziwie mordercza masakra. Po tym kawałku nastąpiła chwila przerwy i chwila niepokoju - zespół szykował się do zakończenia koncertu, Smalec zaczął już nawet przedstawiać członków zespołu. Andrychowska publiczność daje z siebie wszystko, ale potrafi też wymagać - Zielone Żabki, chcąc nie chcąc, musieli grać nadal, co czynili zresztą z pasją i nieukrywaną radością. Numerek w Krzaczkach czyli "kolejny raz rozrzucisz nogi, kolejny raz wzniesiesz w niebo oczy!". Mało adrenaliny? Jej poziom z pewnością podniósł Andrzej, po nim Szczur, przy którym każdy mógł wykrzyczeć słodkie i gromkie zarazem "Wypier....". Zespół już nieco zmęczony ponownie zbiera się do wyjścia, ale ponownie ulega prośbom fanów - na koniec, tym razem ostateczny koniec, gra ponownie Kulturę

Ci, którzy spojrzeli na zegarek, zapewne zastanawiali się, czy to jakiś oczopląs czy inna dolegliwość gdyż koncert zakończył się po około godzinie grania! Cóż, punkowe kawałki nigdy długością nie grzeszyły, a ich duża ilość skumulowana jednego wieczoru sztucznie wydłużyła linię czasu. Nie wszyscy z publiczności dali się zaszlachtować przez szybkie, rytmiczne dźwięki punkowej muzyki - niektórzy jeszcze przez jakiś czas tańczyli do muzyki puszczanej przez obsługę pubu. Inni woleli rozrywki typu obejmowanie Smalca, przytulanie Smalca, dotykanie ręki Smalca, tudzież robienie sobie pamiątkowych zdjęć ze Smalcem.

Koncert, jak zwykle w Andrychowie, był bardzo udany, nie tylko ze względu na umiejętności muzyków, ale przede wszystkim samą publiczność, która na koncerty zawsze przychodzi przygotowana i zmobilizowana do dobrej zabawy - ludzie znają teksty, a i nie boją się dobrego, starego pogowania i machania kłakami (albo po prostu czerepem).

Gdy zgromadzeni zaczęli już z wolna opuszczać lokal (chociaż wielu zostało by raczyć się valhallijską ambrozyją) i gdy Smalec nieco przyschnął, wybył on na zewnątrz by w spokoju dać się nagrać na prowizoryczne urządzenie nagrywające (cóż, te nieprowizoryczne lubią płatać figle).

- Pozwół, że zacznę od lodołamiącego pytania - jak się grało?

Bardzo fajnie - klimat był bardzo fajny i akustyka też była super. Często gramy w większych i bardziej profesjonalnych miejscach, ale akustyka lubi w nich być fatalna. Ten klub jest akurat bardzo fajny. Dzisiaj było bardzo fajnie, bardzo sympatycznie - w takich małych miejscach odczuwa się specyficzną wibrację, bardziej - powiedziałbym - rodzinną.

- Jesteś bardzo doświadczony jeśli chodzi o koncerty i niedługo ci już stuknie ćwierćwiecze grania...

No, coś takiego (śmiech).

- Nadal znajdujesz pasję i sens w tym co robisz?

Często się tak właśnie zastanawiam czy to nie jest już czasem... przyzwyczajenie. Chyba jednak nie - gdy jadę na koncert cały czas narzekam w myślach "kurczę, znowu ta droga"; to jest najbardziej męczące w tym, że trzeba jechać i się oderwać od sielankowego życia rodzinnego, ale wiem, że gdy wsiądziemy znowu do samochodu, to zaczyna się ta przygoda, którą po prostu bardzo chce się przeżyć. Masz jeszcze tę świadomość, że gdzieś tam czekają ludzie, którym jest to potrzebne, a to też jest ważne. Po prostu wie się, że można komuś dać możliwość naładowania swoich baterii, akumulatorów, jakby tego nie nazwać. Bardzo często ludzie przychodzą na koncert i mówią, że dobrze że jesteśmy, mówią byśmy kontynuowali i robili nadal, co robimy, bo oni tego potrzebują. Mamy więc w pewnym sensie pewien dług wobec publiczności. To jest ten punkt - wiesz, że ktoś na ciebie czeka, i to czekanie ostatecznie kończy się spotkaniem, na którym często dzieją się niezwykłe rzeczy. To, że czasami nie jest to spotkanie tłumne, nie znaczy że nie jest ważne dla tych osób i dla nas. Spotkania z ludźmi, którzy nas słuchają jest dla nas pewnego rodzaju świętem i oderwaniem się od problemów, które gdzieś tam nas w życiu codziennym nurtują. Jesteśmy podobni do naszej publiczności: w pewnym momencie nie ma podziału na zespół i publiczność - jest jedność. Koncertowanie weszło mi już w krew, jest to moje życie i nie wyobrażam sobie już by miało być inaczej.

- Mówisz o publiczności - moim zdaniem jest wiekowo bardzo zróżnicowana. Gdy zaczynaliście grać buntowaliście się przeciw zupełnie czemuś innemu niż dzisiejsi młodzi ludzie, którzy przychodzą na wasze koncerty.

Do pewnego stopnia tak, chociaż myślę, że są to spadkobiercy tego, co kiedyś się działo. Czasy się jednak zmieniają, a co za tym idzie, zmieniają się również punki. To trochę jak ze szczurem, który dostosowuje się do warunków, którym trzeba sprostać.

- Szczur jednak robi swoje i się nie buntuje.

Trochę tak, ale jeśli chodzi o przystosowywanie się to wszystkie subkultury w pewien sposób przystosowują się do otaczającej rzeczywistości, ale nie znaczy to, że zmieniają swoje wartości. Czasami oczywiście bywa tak, że pewne odnogi i odłamy subkultur się komercjalizują jednak cały czas jest tam gdzieś ten korzeń i jeśli chodzi o nas, my chcemy być blisko tego korzenia - chcemy utrzymać ten czysty przekaz punkrockowy, dlatego też nie rozwijamy nie rozwijamy naszego składu o jakieś dodatkowe instrumenty jak na przykład klawisze, a raczej staramy się grać oldskulowo. Nawet najnowsza płyta też jest takim ukłonem w stronę starego punka. Właśnie - na koncercie zapomniałem powiedzieć, tak to jest z naszą autopromocją (śmiech), że nasza płyta jest już w tłoczni, a będzie odbierana w poniedziałek lub wtorek i lada chwila się pojawi w sklepach i, wiadomo, w sieci. Nazywa się "Alternatywne Światy" i właśnie nagrywając ją chcieliśmy zrobić to w sposób jak najbardziej oldskulowy - używaliśmy minimalnie wtyczek komputerowych, nagrywaliśmy na żywo, pogłosy nagrywać staraliśmy się w pomieszczeniach dających pogłos.

- Jakbyś zdefiniował zjawisko punka?

Punk jest przełamywaniem schematów myślowych, poszukiwaniem prawdy.

- Pewien rodzaj odłamu filozoficznego? Tak to zabrzmiało.

Ale tak jest! W punku jest filozofia. Dla mnie punk to bezkompromisowe szukanie prawdy i nie dawanie się uwikłać w rzeczy, które są iluzoryczne. Czymś iluzorycznym jest na przykład kultura konsumencka i na przykład przeciw temu również punk się buntuje. Czymś takim jest również hipokryzja polityków. Punk buntuje się również przeciwko skostniałym formom sztuki - na przykład pojawił się wtedy, kiedy rock'n'roll zaczął być komercyjny. Pojawiły się takie zespoły jak Ramones, a potem Sex Pistols. McLaren (menadżer Sex Pistols, przyp.) mówił wówczas do chłopaków: "Dawajcie mocnego rock'n'rolla tylko bez tych gównianych solówek". Punk jest mocno związany z dadaizmem, kierunkiem sztuki odnoszącym się krytycznie do klasyki. Punk jest jakby trochę ruchem dadaistycznym, tyle że w muzyce. Punk jest zarówno ruchem muzycznym, jak i społecznym.

- Punk jednak też się komercjalizuje...

Zgadza się. Są zespoły jak chociażby Green Day, które w jakiś sposób się komercjalizują. Tak chyba było jednak zawsze - gdzieś tam zawsze był ten punk komercyjny, może na początku mniej, chociaż były przecież duże formaty typu The Clash i formaty mniejsze, z komercją nie mające nic wspólnego. Każdy kij ma jednak dwa końce - komercyjny punk przyciąga ludzi do punka niekomercyjnego. Nie jestem jakimś wrogiem komercyjnych zespołów chociaż Green Day jakoś notorycznie nie słucham. Nie jestem ortodoksyjnym gościem, który powie, że coś w komercyjnych zespołach punkowych mi nie pasuje. Komercyjna sztuka może przyciągać do sztuki alternatywnej. Lepiej aby Green Day leciał w telewizji niż ma lecieć, na przykład, Doda. Niech leci nawet The Offspring, okay, zwłaszcza, że wczesne płyty mają bardzo fajne. Punk ma różne formy - popowe, rockowe... Dlatego mówi się, że jest anarchopunk, punk, punk rock. Najważniejsze jednak jest to by to w jakiś sposób ludzi inspirowało i przełamywało pewne skostniałe schematy. Mówi się, że punk czy zbuntowana muzyka nie mogą istnieć na dużych scenach - otóż mogą, jak choćby Rage Against The Machine; nie byli zespołem punkowym, jednak byli mocno zbuntowani.

- Zbuntowani politycznie...

Tak.

- Wy jakoś desperacko też od polityki nie uciekacie.

Staramy się w jakiś sposób zauważać to, co punk powinien zauważać, czyli - mówiąc ogólnikami - również i hipokryzję polityków.

- Byłeś na wyborach?

Nie.

- Nie sądzisz, że Palikota można porównać, w dużym cudzysłowie oczywiście, do sejmowego punka?

(śmiech) Jest to ciekawa formacja na scenie politycznej i jestem ciekaw co będzie dalej. Wiadomo, że państwo się liberalizuje i było wiadomo, że prędzej czy później pojawi się taki Palikot bez względu na to czy ja będę głosował czy nie.

- Sądzisz, że taka liberalizacja jest procesem pozytywnym?

Myślę, że w tych warunkach tak. Pozytywne jest zwrócenie uwagi na pewne problemy, jak chociażby na problem laicyzacji państwa, ogólnie roli Kościoła i państwa. Trzeba to zrewidować - nie znaczy to bynajmniej, że jestem przeciw Kościołowi jako takiemu.

- Jakby nie patrzeć, kiedyś szliście jednym krokiem z Kościołem. W starym systemie o to samo wam chodziło - o jego upadek.

No tak, oni tak samo byli w podziemiach jak i był punk, potem jednak okazało się, że Kościół ma ogromny wpływ na ludzi i może ten wpływ wykorzystać, na przykład aby przejąć realną władzę. To złożony temat - Kościół na pewno jest potrzebny wielu ludziom. Polska, moim zdaniem, powinna być krajem tolerancji, tak jak kiedyś była. Mamy przecież historyczne, piękne chwile - te chwile, kiedy Polska była otwarta, naprawdę były piękne. Weźmy Kopernika, który opublikował tutaj swoje dzieło. Trzeba znowu otworzyć się na inne kultury i zrozumieć, że Europa, i w ogóle świat, wygląda już zupełnie inaczej. Kościół w tym nie pomaga. Polska może spokojnie wypracować swój własny pogląd w zakresie wartości jakie teraz posiada - i to jest moim zdaniem największy potencjał Polski. Przegraliśmy na wszystkich polach - na początku daliśmy się dymać przez Ruskich, teraz się dajemy dymać przez korporacje. To są realistyczne, kurna, poglądy. Zagarnęli ludziom ziemię, postawili hipermarkety. Tu nawet nie chodzi o granice, ale o ogólną korporacyjność. Jednak ludzie mieszkający tutaj, na tej ziemi, posługujący się tym językiem, są w stanie wypracować pewną formę komunikacji, która doprowadzić może do tego, że będziemy w stanie dogadać się na platformie pozapolitycznej. Istnieje możliwość by Polska miała wibrację, która promieniować będzie na cały świat i będzie uczyć innych tolerancji. Tolerancja jest tu najbardziej potrzebna. Teraz, chociażby w Sejmie, widać bardzo mocne tarcia, które przenoszą się też niestety na zwykłych ludzi. Powiem ci, że byłem na wyborach cztery lata temu po to tylko by PiS nie objął władzy - dla mnie to już było wtedy przegięcie. To był tak ekstremalny moment, że czułem, że wszyscy, kurna, nawet punki, powinni iść na wybory. To oczywiście moje zdanie, bo radykalny anarchista mógł powiedzieć "niech docisną i niech to wszystko się rozpierdzieli", a wtedy wyjdziemy na ulicę. To też jest metoda, prawda? Ja jestem jednak bardziej nastawiony pokojowo i sądzę, że zmiany powinny następować w sercach i umysłach ludzi, a nie w bezpośredniej konfrontacji gdyż taka do niczego nie prowadzi. Ludzie powinni się umieć dogadać, a inspiracji do dogadania się powinni szukać w transcendentalnych rozwiązaniach. Ludzie muszą zostać bardziej uwrażliwieni, a tu ważna jest po prostu kultura ludzi. Wzrost osobistej kultury ludzi nie jest kwestią rozwiązań systemowych, ale procesów mentalnych.

- Ok, na koniec poproszę o jaką puentę.

Mamy rok 2012, i czy ktoś wierzy czy nie wierzy... Ezoterycy mówią nadejściu ery wodnika i końcu ery ryb. Era wodnika ma być bardziej spokojniejsza i ludzie mają być bardziej światli, możemy - dzięki wibracjom kosmosu i myślokształtom - wykorzystać pozytywnie bądź negatywnie. My sami możemy wpłynąć na to, co będzie dalej - rok 2012 to nie koniec świata, ale koniec pewnego etapu.

- Dzięki!

Dzięki!

I tak minął wieczór, jakże udany! A tymczasem "Na Krakowskiej" 12 listopada wystąpią Kwasożłopy, czyli Acid Drinkers. Więcej informacji wkrótce.

 

(T.)



NAPISZ DO NAS: kontakt@wadowiceonline.pl

Komentarze  

+8 #1 Lenartowicz 2011-10-31 16:44
Fajna relacja, ciekawie się czyta. Dzięki!
+6 #2 - 2011-10-31 16:56
O Thor, to Ty jeszcze żyjesz? :)
+6 #3 Lucyper 2011-10-31 20:48
Madhumangal Das (Smalec) jest Wielki.
Dużo pozytywnej energi,za co serdeczne dzięki.;)
+7 #4 Fajny tekst 2011-10-31 20:56
Fajnie się czyta. Ale, chłopaki, jednak szkoda, że teksty angielskie...
+5 #5 Thor Thor 2011-10-31 22:17
@WW - Ano, czasami zdarzy mi się podnieść łeb ponad zimną taflę Styksu i łypnąć argusowym (niekiedy i marsowym) okiem na rzeczywistość gnijącą między światem żywych, a Hadesem. Cheers/regards!
-2 #6 Ania 2011-11-01 13:10
Matko, kto pisał ten tekst?? Chyba lekki przesyt wyszukanych słów, nie sądzicie?? Koncert ok, ale ta recenzja po pierwszym akapicie zniechęca do czytania kompletnie.. :/
+3 #7 Janusz 2011-11-01 13:49
Powyżej mamy efekt współczesnego systemu kształcenia w postaci czytelnika-leni a, w dodatku analfabety wtórnego.
Relacja super! Wywiad ze Smalcem też bardzo ciekawy.
+3 #8 dann 2011-11-01 22:50
Super sprawozdanie. Dobrze się czytało. Czekam z niecierpliwości ą na opis koncertu Acid Drinkers, na który oczywiście się wybieram. Porównam swoje obserwacje z relacją T. :)
+3 #9 People of the Haze 2011-11-02 18:30
Dziękujemy wszystkim za przybycie na koncert i wspólną zabawę, Andrychów żyje!
Chcieliśmy też podziękować chłopakom z Zielonych Żabek - bez nich nie mielibyśmy okazji zagrać.

Zapraszamy do posłuchania naszej twórczości:
http://www.poth.pl
http://www.youtube.com/
+3 #10 Madhu 2011-11-03 18:12
DZięki za tę super relację i doborowe towarzystwo! Atmosfera u Was niezwykła! Dzięki chłopaki POTH!
+3 #11 Natalia 2011-11-03 20:12
W nawale wszelkiego rodzaju artykułów ogólnodostępnyc h powiało intelektem i odpowiednim poziomem, czytałam z ogromną przyjemnością:) Co do Pana Smalca- mój 5-cio miesięczny Synek od urodzenia zasypia przy "Kulturze"...cz yżby mały punk rósł?

Nie masz uprawnień do komentowania tego artykułu.